Kamil vs złośliwy nowotwór mózgu

niedziela, 4 sierpnia 2013

Złudne nadzieje..

Aż nie do wiary, jak ten czas szybko zleciał, tyle się wydarzyło w tak krótkim czasie.. chwilę temu zwykłe, szare, ale z perspektywy czasu jakże piękne życie, które z dnia na dzień zamieniło się w koszmar, z którego nie mogę się obudzić do dnia dzisiejszego. Kilka już miesięcy mieszkaliśmy u babci na wsi, bo tam Kamilowi było wygodniej po prostu. W swoim starym domu byłem gościem, zresztą wszyscy od pewnego czasu byliśmy; przyjeżdżałem podlać kwiaty, co nieco ogarnąć wokoło, żeby wszystko kurzem nie obrosło..  Za każdym razem jak tam bywałem płakałem, chodziłem po pokojach i nie mogłem uwierzyć, że dom nasz nie ma życia. Przypominałem sobie różne głupie i banalne sytuacje z dni codziennych.. 

Kamil często wychodził wieczorami, to piwko sobie wypić w aucie z kolegą, to gdzieś posiedzieć do znajomego. Zawsze jak wracał to ja już w swoim pokoju przysypiałem przed telewizorem, zachodził.. pytał czy śpię. Jeśli było zbyt późno to gdy wchodził do toalety - pukał w ścianę.. (ściana toalety jest jednocześnie ścianą mojego pokoju) - to był nasz tajny sygnał. Hmm..łazienka.. w łazience to mam Jego obraz "pacykującego" się przed lustrem.. 10 kilo żelu na włosy, dziwne pozy.. "czy z każdej strony wyglądam dobrze?"... a na stole w kuchni oparte o wazon ze sztucznymi kwiatami jest zdjęcie Kamila, zrobione kiedyś tam kiedyś z jednym z naszych zwierzęcych pupili..każde pomieszczenie to kłujące w  serce wspomnienia..  siedziałem i ryczałem, za każdym kolejnym.. przerastało mnie to.. mijały tygodnie i miesiące, ale ból nie. Był więc kolejny taki raz, kiedy przyjechałem do domu. Wyjąłem pocztę i zobaczyłem - Centrum Onkologii w Gliwicach.. nie mogłem złapać oddechu, poleciałem do domu, w pośpiechu otworzyłem kopertę.. słowa mi się zlewały i z tych nerwów nic już nie rozumiałem, wzrok od razu skierowałem na dół strony - Wnioski: obraz przemawia za naciekiem o wysokiej złośliwości. Zaśmiałem się w pierwszym momencie, tak -zaśmiałem, potem zacząłem klnąć i znów poryczałem.. telefon do mamuśki do pracy... oto główny reżyser zaplanował kontynuację horroru, dziwne- bo pierwsza część nie przyniosła zbyt dużej oglądalności. Dlaczego? Jak wspomniałem we wcześniejszych postach.. nie byliśmy świadomi z jak strasznym przeciwnikiem przyjdzie nam rywalizować, nie dostaliśmy jasnego sygnału od lekarzy.. myśleliśmy że nasz rak to też nie wyrok, nie chcieliśmy więc rozgłaszać wszem i wobec wieści o chorobie Kamila- mieliśmy zacisnąć zęby, szybko pokonać wroga i wrócić do życia. Tego samego dnia mama i tato po pracy przyjechali do mieszkania gdzie czekałem na nich z wieścią i gorączkowo zastanawialiśmy się co robić. "Trzeba szybko działać, nie ma czasu"; czytaliśmy list z Gliwic i nie wierzyliśmy, po prostu nie wierzyliśmy, że tak się to wszystko potoczyło.. 

Minęło kilkanaście dni jeszcze zanim wiadomość przekazaliśmy Kamilowi.. powiedzieliśmy "no coś tam odrosło, ale nie jest tak strasznie" i widzieliśmy w Jego oczach znów niedowierzanie, załamanie.. nie muszę pisać jakie to było dla nas uczucie.. niedługo po otrzymaniu wiadomości była Wigilia.. najgorsza w naszym życiu, różnie w nim bywało, ale Święta zawsze były magiczne.. dające nową nadzieję.. tym razem każdy  miał w głowie jedynie pytanie "czy to nasze ostatnie wspólne Święta?", przy składaniu życzeń nie było wzruszenia świątecznego, łzy cisnęły się z oczu tylko z jednego powodu. Nie pamiętam już nawet czy śpiewaliśmy kolędy, tylko to, że  wigilijny obrządek załatwiliśmy ekspresowo.. nikt nie miał ochoty się w to "bawić", ale odbył się.. dla babci - bo się napracowała, dla mamy- żeby choć przez chwilę poczuła, że coś jest jak dawniej, ale nie było i nie jest... tli się we mnie jednak nadzieja, że jeszcze będzie..