Kamil vs złośliwy nowotwór mózgu

czwartek, 26 września 2013

Po nowe życie..

23 sierpnia zaczęła się nasza podróż po nowe życie.. życie, o które zamierzaliśmy walczyć i udowodnić niedowiarkom i uczonym tego świata w jak wielkiej niewiedzy i błędzie żyją, pozbawiając nas złudzeń i szans na normalność..

Lubań- Wrocław-Warszawa-Chicago-Houston.. tak wyglądał nasz rozkład.. do ostatniego dnia jeszcze nie czułem, że czeka nas tak długa podróż, że to już przecież, że czekaliśmy na to cały rok i przecież to było prawie nierealne..bo pieniądze, bo odległość, bo wizy..a jednak, siedzieliśmy w samolocie.. i jedno marzenie już stało się faktem..

28 godzin podróży, oczekiwanie i niepewność na lotniskach, czy na pewno przybiją nam do paszportów decydującą pieczątkę uprawniającą do pobytu w USA i zmęczenie.. Kamil w dniu wylotu był bardzo słaby, nie mógł iść- po udarze prawa nowa i ręka funkcjonowały bardzo źle. Kamil musiał jechać wózkiem.. pod koniec lotów- w oczekiwaniu na ostatni samolot Kamil już spał na siedząco, nie było już prawie sił.. modliłem się tylko, żeby nic się nie wydarzyło, żeby dał radę..i dał... gdy dolatywaliśmy do Houston spojrzenia mieliśmy przyklejone w okno, czuć było już wielkie emocje, już prawie.. dużo świateł, nowy, wielki świat i my..

Po wyjściu z samolotu jeszcze tylko odbiór bagaży i telefon do dobrych ludzi, którzy zechcieli nas przyjąć do siebie na pierwszy etap naszego pobytu..przemierzaliśmy korytarz i w oddali widzieliśmy już znajome twarze, które spotkaliśmy już raz - ale tylko przez internet.. niesamowite.. jak się później okazało przyjęli nas ludzie, którzy przyjechali tutaj na 2 lata do pracy, mieszkają od 8 miesięcy,  a jednak chcieli pomóc i zrobić coś dobrego.. jadąc samochodem nie spuszczaliśmy wzroku z widoków zza szyby.. wszystko było nowe i takie nadzwyczajne, tak inne przecież od tego co zwykliśmy widywać w naszej małej miejscowości.. zbyt wiele nie podróżowaliśmy wcześniej.. tym bardziej ten świat wydawał się nam jeszcze większy..

Dotarliśmy do mieszkania w środku nocy.. od razu praktycznie padliśmy na łóżko i zasnęliśmy.. dwa kolejne dni spędziliśmy robiąc zakupy i odpoczywając przed pierwszą wizytą w klinice..

Naszedł poniedziałek i odwiedziny Burzynski Clinic.. od pierwszych chwil spotkała nas miła niespodzianka, już w holu polski głos "Pan Nowosielski? dzień dobry, lekarze już czekają". Poczuliśmy się niesamowicie.. w końcu ważni, w końcu z nadzieją, że nie trzeba będzie z poczuciem winy stać pod jakimś gabinetem profesorskim, żeby z wielkiej łaski dostać jakieś informacje.. i nie zawiedliśmy się, od samego początku wszystko świetnie zorganizowane- Kamil z marszu poszedł do gabinetu, najpierw miał zrobione podstawowe badania a potem wizytę z lekarzami, najpierw indywidualną a potem grupową - z doktorem Burzynskim. Od pierwszych chwil dało się wyczuć, że nie jesteśmy w przypadkowym miejscu.. lekarze skupieni na historii choroby, podanie propozycji leczenia i odpowiedzi na nasze pytania, których było wiele.. w końcu coś czego nie proponują wszędzie, a więc nieskutecznej radio- i chemioterapii standardowej..wszystko z ust lekarzy brzmiało tak jakby dokładnie wiedzieli i znali wroga.. mówią przecież, że guzy mózgu to specjalność tej kliniki, ale wiadomo, oczywiście, że nie mogą nic obiecać, bo każdy pacjent jest inny, każdy organizm inaczej reaguje na leczenie.. ale szansa tu jest dla nas o wiele wiele większa.. dano nam odczuć, że nie pozwolą tak po prostu umrzeć Kamilowi, że jeśli coś nie podziała, będziemy kombinować dalej..

Wyszliśmy z kliniki podbudowani.. z wielkimi nadziejami.. ale i obawami.. czy podołamy finansowo czy organizacyjnie.. W pierwszych dniach Kamil miał również zrobiony pierwszy rezonans.. i pierwsza fatalna wiadomość.. guz jest ogromy (7 x7 cm) mina lekarzy była przerażająca.. jeśli oni się przestraszyli, to ja mało nie padłem  na zawał.. nie wierzyli, że guz o pierwotnej małej złośliwości mógł tak szybko się rozrosnąć.. przed nami wiele wiele pracy- powiedzieli, to nie będzie łatwe..

Po pierwszym wyniku znów wróciły koszmary.. pierwsze kilkanaście minut spędziłem w toalecie płacząc.. nie da się opisać strachu, który został już podsycony tyloma zdarzeniami z minionego roku.. każda zła wiadomość.. każda niepewność, ból głowy to już nie ten sam strach.. to już strach spotęgowany doświadczeniem, widokiem jadącego na salę operacyjną łóżka i cierpienia...

Trzeba było się pozbierać.. uwierzyć..

Po wstępnym rezonansie powiedziano, że leczenie może być koszmarnie drogie, że tak duży guz wymaga bardzo agresywnego leczenia, że mogą to być miliony.. znów załamka.. przecież z wielkim trudem zebraliśmy 80 tys a reszta to kredyt + 1 % podatku.. skąd wziąć pieniądze.. tego dnia po przyjeździe z kliniki powiedziałem wszystko moim dobrym duszkom w Polsce.. i nike nie mógł uwierzyć.. trzeba było szybko zacząć działać i to czego się nie spodziewałem.. mobilizacja nastąpiła z dnia na dzień.. trzeba było szybko działać.. inaczej dni nasze mogły być policzone..

Ustalenie kosztów jest niezwykle trudne, jest to jedna z najtrudniejszych do leczenia odmian raka.. wszystko zależy od wyników leczenia, konieczności stosowania dodatkowych leków, stanu pacjenta itd. dlatego trzeba działać i nie dopuścić aby zabrakło pieniędzy na leki..

Klinikę w pierwszych kilkunastu dniach odwiedzaliśmy codziennie- Kamil miał dodawane kolejne leki, zwiększane dawki, robione regularne badania, aby sprawdzić, czy z organizmem nie dzieje się nic złego.. szybko zżyliśmy się z ludźmi, którzy zaczęli, praktycznie od pierwszych dni, traktować nas jak własną rodzinę.. Codziennie te same twarze, uśmiechnięte i pomocne sprawiały, że jechaliśmy tam zawsze z nadzieją na dobry dzień... po przyjeździe z kliniki, robiliśmy to samo co w Polsce- omawialiśmy akcje, tylko, że tym razem z 300 procentowym doładowaniem, z zarwanymi nocami i podkrążonymi oczami.. szczególnie znów Danusia.. bo 7 godzin różnicy między nami.. akcja stanęła na głowie, ale tylko dzięki takiemu działaniu nadzieja mogła powrócić.. w kilkanaście dni zaczęliśmy organizować nowy team i dołączyły się kolejne i kolejne osoby.. liczba osób aktywnych bardzo szybko rosła.. to pozwoliło nam wierzyć..

Po pierwszych kilkunastu dniach zacząłem odważniej poznawać okolicę, bo przecież musiałem wyjść do sklepu na zakupy, żeby móc być bardziej samodzielnym.. w Klinice wszystko niesamowite.. ludzie.. to jest skarb.. przychodziliśmy z pustymi rękoma, wychodziliśmy obładowani zakupami.. nasze zastępcze mamy z Houston zaadoptowały nas, troszczyły i troszczą się.. lekarze są także na piątkę...zawsze przygotowani, zawsze mający czas kiedy tylko zechcę o coś zapytać, mimo wielu obowiązków i napiętego grafiku.. doktor Burzynski to niesamowity człowiek..  
Co najważniejsze - przychodzą ludzie co jakiś czas dziękując za leczenie i odzyskane zdrowie.. nam dając tym samym nadzieję na to samo..

Udało się również zorganizować zbiórkę na polskich dożynkach w kościele w Houston, dzięki temu poznałem nowych, wspaniałych ludzi, którzy się nami zainteresowali. Przekazałem informację dalej i w najbliższym czasie planowane są 2 kolejne zbiórki.. potem zobaczymy..

Pisząc tego posta mamy za sobą miesiąc leczenia a wiele wiele miesięcy przed sobą, bo przez to, że guz jest tak duży leczenie może potrwać bardzo długo... nieważne czy rok, dwa czy trzy.. ważne aby skutecznie.. tylko tego chcę.. Kamil czuje się już o wiele lepiej niż w Polsce- zaczął mówić, pisać, czytać, intelektualnie o wiele wiele lepiej! poza tym zaczął chodzić.. a przyjechał na wózku.. wiem, że to jeszcze może znaczy zbyt mało.. przed nami pierwsze skany, które pokażą co faktycznie dzieje się w głowie.. ale dla mnie, dla nas to już jest wiele.. bo w Polsce było już tylko gorzej..

Kochani, każdorazowo wpis jest wyświetlany 400-500 razy, jeśli każda z tych osób podarowałaby tak niewiele, choćby kilka złotych- Kamil miałby kolejne pieniążki na leczenie.

FUNDACJA DZIECIOM "ZDĄŻYĆ Z POMOCĄ"
UL. ŁOMIAŃSKA 5, 01-685 WARSZAWA
BPH S.A. ODZIAŁ W WARSZAWIE
KOD SWIFT (BIC): BPHKPLPK
NUMER KONTA:
61 1060 0076 0000 3310 0018 2660
TYTUŁ WPŁATY:
12979 NOWOSIELSKI KAMIL


WPŁATY ZAGRANICZNE:
1) w Dolarach amerykańskich (w kanadyjskich nie funkcjonuje)
PL 48 1060 0076 0000 3210 0019 6523
2) Euro:
PL 11 1060 0076 0000 3210 0019 6510
3) Wszystkie inne waluty:
PL 15 1060 0076 0000 3310 0018 2615
 

Pożegnanie z Polską, przywitanie z Houston

Wielkimi krokami zbliżał się wyjazd.. tyle jeszcze niezałatwionych spraw, a tak mało czasu. Mimo, że ciągle w biegu to zawsze było nam mało dnia.. nie chce się wierzyć że minął już ponad rok, przecież jeszcze wczoraj kopaliśmy piłkę na podwórku.. dziś szykujemy się na największą batalię w naszym życiu.. tak bardzo ciężki sprawdzian, bez podpowiedzi, bez książki na kolanach.. gdzie najbardziej srogi nauczyciel przez całą lekcję patrzy właśnie na Ciebie..

Dwie bezskuteczne operacja i radioterapia już za nami, wiele miesięcy poszukiwań kliniki, wiele wylanych łez i wysłuchiwania o tym, że los nasz jest już przesądzony.. że jedyne, co możemy zrobić to czekać.. czekać na śmierć, bo przecież zrobiono już prawie wszystko.. czy aby na pewno?

Wiele akcji już za nami, ciężkie początki, gdzie z jednej strony stał nieubłagany, a z drugiej stał człowiek ze swymi słabościami. W lipcu akcja nie zwalniała tempa- zbieraliśmy pieniążki podczas wakacyjnych imprez okolicznościowych, udało się także okleić na nowo auto, tak aby jeszcze bardziej rzucało się w oczy i w końcu, po wielu miesiącach bezskutecznych próśb, udało się namówić TVP Wrocław do nakręcenia materiały, który został wyemitowany w lokalnym programie informacyjnym.. jak się później jednak okazało znów coś poszło nie tak.. wpłat na konto Kamila nie było prawie wcale..  w kontekście sierpniowego wyjazdu takie ciosy bolały podwójnie.. kilka opcji, z których wziąć mieliśmy pieniądze na leczenie stanowiły tylko kroplę w morzu potrzeb.. a odwrotu przecież nie było..tylko przerażająca wizja, że jeśli pojedziemy bez pieniędzy to po prostu wrócimy po kilku dniach z braku funduszy na leczenie. Lipiec był niezmiennie bardzo intensywny i stresujący, obiad w domu, czy obejrzenie filmu bez ciągłego rozmyślania o tym co zdarzy się jutro- graniczyło z cudem.. czy na pewno dokumenty do fundacji, urzędów złożone? czy na pewno wszystkie odpowiedzi na emaile udzielone? czy może gdzieś nie dostarczyłem naklejki, albo zapomniałem o jakimś spotkaniu.. milion pytań w głowie, a odpowiedzi uciekały gdzieś w przestrzeń.. i nie było łatwo ich z niej wyłapać.. na szczęście ciągle miałem przy boku swojego anioła- Danusię, która składała moje myśli do szuflady, w której już łatwiej było znaleźć coś konkretnego.

Koniec lipca to urodziny.. tylko we własnym gronie, ze wspólnym jak co roku tortem, bo los postanowił nas rozróżnić o rok i 2 dni.. drżącym głosem wyśpiewane sto lat.. nie muszę mówić jakie myśli krążyły wtedy po głowie.. czy to będzie sto lat? Boże.. oby było.. musi przecież.. szczerze to miałem nadzieję, że jakoś o tym dniu zapomnimy, ale trzeba było znów dla emocjonalnego bezpieczeństwa lepiej było po prostu ten dzień jakoś przejść.. Znów kierowałem w górę jedno tylko swoje życzenie.. oby tym jedynym razem się spełniło..

Przed wyjazdem powstał jeszcze pomysł zorganizowania maratonu zumby, kilka sprytnych głów, parę dobrych pomysłów i wielka wielka moc do działania.. to wszystko sprawiło, że jeszcze przed wyjazdem zrealizowaliśmy imprezę, w którą włożyliśmy wielkie serce i dostaliśmy serce od tych, którzy na nią przybyli.. pech chciał, że wszystko dziać się miało dzień po naszym wylocie do Houston, żałowałem, że nie będę mógł na żywo obejrzeć efektu końcowego.. wszystko dopięte.. na miejscu zwarta brygada, która przejęła Kamilową akcję na swoje barki.. a nas czekał wylot.. nadszedł czas zero.. 23 sierpnia 2013..


Kochani, każdorazowo wpis jest wyświetlany 400-500 razy, jeśli każda z tych osób podarowałaby tak niewiele, choćby kilka złotych- Kamil miałby kolejne pieniążki na leczenie.

FUNDACJA DZIECIOM "ZDĄŻYĆ Z POMOCĄ"
UL. ŁOMIAŃSKA 5, 01-685 WARSZAWA
BPH S.A. ODZIAŁ W WARSZAWIE
KOD SWIFT (BIC): BPHKPLPK
NUMER KONTA:
61 1060 0076 0000 3310 0018 2660
TYTUŁ WPŁATY:
12979 NOWOSIELSKI KAMIL


WPŁATY ZAGRANICZNE:
1) w Dolarach amerykańskich (w kanadyjskich nie funkcjonuje)
PL 48 1060 0076 0000 3210 0019 6523
2) Euro:
PL 11 1060 0076 0000 3210 0019 6510
3) Wszystkie inne waluty:
PL 15 1060 0076 0000 3310 0018 2615
 

niedziela, 8 września 2013

Historia zatoczyła koło.. okres od maja do lipca 2013

Czas pomiędzy powrotem z drugiej operacji a majem był bardzo intensywny, działo się tyle, że nie było czasu na nic innego, wracało się po nocach a z rana znowu siadało do zeszytu lub komputera żeby obmyślać nowe plany.. całe szczęście, że miałem z kim siedzieć.. nie raz się gubiłem ale wtedy szybki telefon do Danusi i co dwie głowy to nie jedna, praktycznie każdego dnia wisieliśmy na telefonie, czy komputerze.Dzięki temu, że umiałem się przełamać i wyjść do ludzi, załatwić co trzeba dostrzegłem, że nie ma rzeczy niemożliwych, że nawet jak dzwoni lekarz ze Szwajcarii i mówi "proszę dać jeszcze chwilę bratu pożyć a nie ciągać Go po szpitalach" to nie znaczy, że ma rację i muszę to traktować jak wyrok. Dzięki tym wszystkim doświadczeniom całkiem inaczej postrzegam świat, zmieniły się priorytety. W ciągu ostatnich kilku miesięcy poznałem osobiście lub pośrednio ludzi, którzy wygrali z tym świństwem (oczywiście metodami niekonwencjonalnymi), więc każdego dnia dziwię się lekarzom- ich zakłamaniu, że jedyną drogą jest terapia konwencjonalna lub braku wiedzy na temat terapii alternatywnych i historii zwycięskich- sam nie wiem co gorsze. Dlaczego, dlaczego ten świat jest tak chory, że trzeba tyle czasu stracić aby dostrzec nadzieję.. ale nie ma co rozgrzebywać tego mocniej. Trzeba się skupić na aktualnej sytuacji. Nadszedł maj 2013 a więc rok od rozpoznania choroby i historia zatoczyła koło- znów pojawiliśmy się w Jeleniej Górze, w miejscu, które jeszcze niedawno kojarzyło nam się z fantastycznym czasem studiów, zaś teraz już tylko z jednym.. Myśląc o Jeleniej Górze mam przed sobą jedynie zamazany obraz kartki papieru, na którym wypisana była diagnoza i kończący się w jednej chwili świat.. Przyjechaliśmy na rezonans kontrolny po drugiej operacji, miałem przeczucie, że nic dobrego nas tam nie spotka, ale nie myślałem o tym zbyt wiele. Tyle przeszliśmy w ostatnim czasie, że spodziewałem się już wszystkiego. Grunt, że Kamil był w miarę dobrej formie, to dawało mi nadzieję, że zdążymy uporać się ze wszystkim i polecieć do Houston. Wróciliśmy tego dnia do domu w bliżej nieokreślonym nastroju- zrobiliśmy co mieliśmy zrobić.. tyle. Za tydzień znów wycieczka w to samo miejsce, już po odbiór wyników, od razu gdy dostałem dokumenty do rąk- gorączkowo zacząłem rozrywać kopertę.. widziałem jednak, że Kamil patrzy i rejestruje każdy gest.."i jak?" zapytał.. "nic nadzwyczajnego, tak jak było tak jest" odpowiedziałem. W środku trząsłem się ze strachu bo napisane było, że guz urósł do ogromnych rozmiarów.. pomyślałem sobie wtedy, że pewnie jest taki jak na początku, wtedy też mówili, że jest ogromny. Tak sobie tłumaczyłem, żeby nie paść na zawał, żeby zachować choć odrobinę zimnej krwi i motywacji..kolejna sprawa była pewna.. tabletki z Berlina nic a nic nie podziałały. Spełniły się znów czarne myśli krążące gdzieś po głowie.. wciąż pamiętam nasze wizyty w Brukseli, Bochum i Berlinie, gdzie lekarze byli w szoku,  że guz odrósł w takim tempie i ze jest tak duży..  dlatego już nie spodziewałem się cudów, że nagle będzie lepiej, przestanie rosnąć..

Okolice kwietnia i maja był również czasem w którym poszukiwałem gorączkowo metod alternatywnych.. i takich ludzi, którzy walczą z podobnym problemem. Spotkania i omawianie co możemy zrobić żeby z tym paskudztwem wygrać nieraz napędzały, innym razem zwalały z nóg. Jak mówiłem, jest kilka sposobów, ale każdy człowiek jest inny, każda metoda może zadziałać na jednego (jak też w przypadku LAIF'a) a na drugiego zupełnie nie.Wybraliśmy więc najdroższą z metod bo przecież jeśli to nie zadziała to możemy rozpocząć te, które zostawiliśmy sobie na zapas - nieco tańsze, ale droga w drugą stronę byłaby niemożliwa- gdyby żadna z tańszych metod nie zadziałała to nie byłoby już po prostu czasu aby rozpocząć drogą terapię.

Odstawiliśmy berlińskie tabletki i szykowaliśmy na radioterapię, choć z bardzo mieszanymi uczuciami do tego podchodziliśmy, niby zapewniano nas, że jest bezpieczna.. ale czas miał pokazać jak bardzo nieprawdziwe były te słowa i jak wiele szkód wyrządziło to w organizmie Kamila. Jeszcze w maju Kamil pojechał na naświetlania, ja wróciłem do domu, z Nim została mama, która codzienne dojeżdżała do szpitala mieszkając u cioci. Mijały tygodnie, codziennie do siebie dzwoniliśmy, Kamil raz czuł się lepiej, raz gorzej ale ogólnie terapię znosił bardzo dzielnie. Ja byłem zbyt zajęty akcjami aby rozmyślać o tym wszystkim (na szczęście, bo każda myśl to żal, to ból, powracający strach..).

Nadszedł lipiec, pojechałem po mamę i Kamila do Gliwic. Po wejściu do pokoju widok mnie przeraził, połowa włosów z głowy zniknęła, na twarzy jakiś czerwony, nie ten sam. ciężko oglądać po raz kolejny takie widoki, ogoliliśmy głowę na zero i do domu..  w domu gorące przywitanie i radość, że znów wszyscy razem. W lipcu dogadaliśmy sprawy z kliniką i ustaliliśmy termin wylotu na sierpień. W końcu dochodziło do nas, że to już niedługo, tylko miesiąc.. czuliśmy podekscytowanie, tyle przecież przeszliśmy, tyle się wydarzyło, aby ten wyjazd mógł dojść do skutku..

Kolejne dni nie przynosiły jednak dobrych wiadomości, Kamila strasznie zaczęła boleć głowa, po konsultacji z lekarzem Kamila podjęliśmy decyzję o zwiększeniu leków przeciwobrzękowych (kilkunastokrotnie!). Okazało się jednak, że to wszystko na nic.. w domu znów wszystko zamarło, każdego razu gdy coś niespodziewanego się działo serce nam waliło ze strachu, tych negatywnych emocji było już tak wiele, że za każdym kolejnym razem w domu była panika.. Był też jeden najcięższy dzień, w którym Kamil dosłownie podnosił głowę rękoma, strasznie cierpiał.. jak się okazało kilka tygodni później -nastąpił udar mózgu. I tak oto wielce szanowana na całym świecie, aprobowana we wszystkich środowiskach lekarskich bezpieczna metoda naświetlań zebrała swoje żniwo.. Kamil stracił sporą sprawność po prawej stronie ciała - zaczęliśmy więc rozglądać się za możliwością rehabilitacji..

Do wylotu był miesiąc.. wiele niewiadomych, na które sami musieliśmy znaleźć odpowiedź, bo lekarze w Polsce i Europie już postawili krechę.. Kamil mógł zacząć kompletnie nieskuteczną standardową (i według lekarzy równie bezpieczną) chemioterapię.. po moim trupie.


Kochani, każdorazowo wpis jest wyświetlany 400-500 razy, jeśli każda z tych osób podarowałaby tak niewiele, choćby kilka złotych- Kamil miałby kolejne pieniążki na leczenie.

FUNDACJA DZIECIOM "ZDĄŻYĆ Z POMOCĄ"
UL. ŁOMIAŃSKA 5, 01-685 WARSZAWA
BPH S.A. ODZIAŁ W WARSZAWIE
KOD SWIFT (BIC): BPHKPLPK
NUMER KONTA:
61 1060 0076 0000 3310 0018 2660
TYTUŁ WPŁATY:
12979 NOWOSIELSKI KAMIL


WPŁATY ZAGRANICZNE:
1) w Dolarach amerykańskich (w kanadyjskich nie funkcjonuje)
PL 48 1060 0076 0000 3210 0019 6523
2) Euro:
PL 11 1060 0076 0000 3210 0019 6510
3) Wszystkie inne waluty:
PL 15 1060 0076 0000 3310 0018 2615

Zakładam zbroję- czas od lutego do maja 2013

Była końcówka lutego lub początek marca jak wracaliśmy do domu po drugiej operacji. Tym razem nastroje były już mocno stonowane, nie cieszyliśmy się jak za pierwszym razem- wtedy jeszcze pełni nadziei, że wszystko pójdzie właściwym torem, zaś teraz z niepewną przyszłością i ogromem pracy przed sobą. Gdy wyjeżdżaliśmy z Sosnowca w internecie krążyły już apele z prośbą o pomoc, dostawaliśmy mnóstwo wiadomości z pytaniami, niedowierzaniem, że kilkanaście jeszcze dni minęło zanim wszystkim wyjaśniłem co się stało. Po powrocie do domu wzięliśmy się znów ostro do pracy: czytanie, pisanie, mówienie, rozumowanie.. bardzo chcieliśmy żeby było jak wcześniej, żeby nie musiał czuć się zakłopotany niemożnością zrobienia tego co przecież jeszcze całkiem niedawno nie sprawiało Mu najmniejszego problemu. Codziennie braliśmy naszą małą nadzieję- berlińskie tabletki. Nie wiedziałem co o nich myśleć, chciałem po prostu wierzyć, że pomogą... Karolina Dzienniak, która przechodzi przez podobny dramat również je stosowała, ale z mizernym skutkiem, powiedziała mi jednak, że ma kontakt z osobami którym LAIF pomógł i te osoby są zdrowe. Takie historie dają zawsze iskierkę nadziei, że może i u nas coś zaskoczy, że może znajdziemy się w tym gronie.. Wyciąg z dziurawca- bo o nim mowa musiał być przyjmowany w ilości kilkunastu tabletek dziennie, żeby spełniał swoją rolę terapeutyczną. Miały one swoją podstawową wadę- były światłouczulające, a więc każda ekspozycja ciała na promienie słoneczne groziła poparzeniami. Kamilowi nie przypadły do gustu kremy przeciwsłoneczne stosowane w zamkniętym pomieszczeniu więc ograniczaliśmy dostęp światła do pomieszczeń, a Kamil wychodził na dwór zazwyczaj wieczorami. Raz jeden wyruszyliśmy na podbój okolicy zapominając o tych uciążliwych skutkach ubocznych stosowania tabletek z Berlina. Po powrocie ze spaceru Kamil był cały czerwony na twarzy, ale na szczęście plamy zniknęły w kolejnych dniach.

Na początku marca ruszyliśmy także z akcjami dla Kamila, pamiętam emocje związane z pierwszą zbiórką podczas koszykarskiego meczu Turowa Zgorzelec, podczas której zebraliśmy nieco ponad 1000 zł. Na początku bałem się, że zbiórki to ciągnąca się w nieskończoność procedura, ale okazało się, że nie jest tak źle. Zgoda Prezesa na zbiórkę, załatwienie formalności z Fundacją i wraz ze znajomymi mogliśmy już ruszyć z puszkami. Obawiałem się swojej i ludzi reakcji, nigdy nie byłem zbyt odważny, raczej zamknięty w swoim świecie a tutaj trzeba było wyjść do ludzi, porozmawiać, zachęcić.. .Sam przeszedłem swoją wielką przemianę, jeszcze kilka lat temu, nawet podczas studiów wolałem dostać dwóję niż referować coś przed całą grupą. Wiedziałem, że bez przemiany o 180 stopni nic z tego nie będzie, ale nie było wyjścia- wóz albo przewóz. Mijały kolejne tygodnie i trzeba było myśleć nad następnymi zbiórkami, bo z 1000 zł świata się nie podbije. Z pomocą pośpieszyła szkoła tańca we Wrocławiu, zaczęły powstawać nowe pomysły, nowi ludzie zgłaszali się z kolejnymi pomysłami. Zorganizowane zostały koncerty, sprzedaże ciast i ciasteczek, aukcje (również w Niemczech), zabawy charytatywne, zbiórki podczas imprez okolicznościowych, spotkania nieformalne gdzie rozdawaliśmy naklejki z adresem facebookowym naszej akcji i powoli powoli ludzie zaczęli dowiadywać się o tym co się u nas dzieje.. z jednej strony miałem świadomość, że trzeba dużej ilości pieniędzy a co za tym idzie - ludzi, z drugiej zaś nie czułem w sobie jeszcze takiej siły przebicia, ale z każdą kolejną akcją nabierałem pewności siebie (dzięki ludziom którym spotkałem na swej drodze). Okazało się, że wiele rzeczy jeśli się chce- można wykonać, trzeba tylko mocno mocno chcieć. Były akcje, które poszły sprawnie i z korzyścią oraz takie, które mimo długich- nieraz miesięcznych przygotowań- bardzo blado w aspekcie finansowym.. Wiele wiele nocy spędzonych z ludźmi o dobrym sercu na kolejnych debatach w sprawie akcji, na projektowaniu, drukowaniu, na spełnianiu formalnościach rozliczeniowych. Na początku nie było nas wielu.. a roboty mnóstwo. Na akcje można było spojrzeć z dwóch stron, z jednej strony byłem bardzo zaskoczony jak wiele osób chce pomóc i jak pisałem - siedzieć po nocach, przyjeżdżać po pracy, kosztem życia prywatnego i dopinać Kamilowe akcje, z drugiej zaś strony nieraz wielkie rozczarowanie gdy akcje nie szły tak jak trzeba - gdy frekwencja mimo ogromnej naszej pracy nie dopisała. No ale cóż- nikt nie obiecywał sukcesu od początku. Akcje to jedno- dzięki nim grono ludzi, którzy wiedzieli o nas się powiększało, a kasa to drugie, więc  trzeba było wysyłać listy do firm (więc nasi znajomi kopertowali i wysyłali), ja natomiast wziąłem pod pachę dokumenty i zrobiłem kilkudniowe wizyty we Wrocławiu i Warszawie. Chodziłem po restauracjach, barach, firmach informatycznych, medycznych i wielu innych, zostawiałem wielokrotnie powielone dokumenty z prośbą o pomoc, rozdawałem ulotki pod centrami handlowymi i tam gdzie jest dużo ludzi.. odwiedziłem telewizje we Wrocławiu i Warszawie. Gdy wracałem- miałem poczucie w miarę dobrze spełnionego zadania, ale kolejne tygodnie pokazywały, że cały wysiłek na marne, załamywałem się nie raz i z każdym takim niepowodzeniem wiara spadała. Pieniądze ciągle nie napływały w takich ilościach by myśleć o wylocie do USA a czas leciał. Telewizje ogólnopolskie również nie były zainteresowane nakręceniem materiału.. a w tym była nasza szansa- aby dotrzeć do wielu ludzi z całej Polski- kwota była i jest przecież ogromna..

Mimo, że akcje z 1 % zaczęliśmy dość późno, okazało się (taką informację dostaliśmy z US w naszym mieście), że udało się uzbierać 100 tys zł także siła tego jest ogromna.. pieniądze jednak dostaniemy dopiero w listopadzie, bo niestety tyle trwa procedura.. no ale ważne, że te pieniądze będą.

Stała się też rzecz niesamowita, przed drugim pobytem w szpitalu odezwała się pewna osoba - Danusia, która zmieniła całkowicie mój pogląd na to w jakim systemie przyjaźnie powstają i ile czasu potrzeba aby nazwać kogoś przyjacielem. Jak się później okazało Danusi mama była niegdyś bardzo dobrą koleżanką mojej mamy, potem jak to w życiu bywa- ich drogi się rozeszły. My natomiast bawiliśmy się razem w piaskownicy.. i oto po 20 latach spotykamy się w takich okolicznościach. Zaskoczyło mnie to jak rzeczowa i chętna do pomocy była od samego początku, nie mówiła że w razie czego można na nią liczyć, tylko od razu wzięła się do pracy, zaproponowała konkretną pomoc i zaczęła działać - od początku pomaga w moderowaniu profilu "Pomagamy Kamilowi". Od samego początku też jest obok, wiele godzin spędzonych na skype, telefonie przy omawianiu kolejnych imprez. Nie pojawiła się na chwile, na jedną akcję, przy każdym kolejnym przedsięwzięciu doradzała, robiła plakaty. Jak najprawdziwszy przyjaciel, który od momentu pierwszego telefonu postanowił być najlepszym przyjacielem w każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Spotkało mnie wielkie szczęście, że poznałem taką osobę jak Ty- Danusiu.

Zbliżał się maj... a maj już na zawsze będzie wzbudzał we mnie strach, pozostanie w głowie jako ten, co zmienił i wywrócił całe życie..