Kamil vs złośliwy nowotwór mózgu

niedziela, 8 września 2013

Historia zatoczyła koło.. okres od maja do lipca 2013

Czas pomiędzy powrotem z drugiej operacji a majem był bardzo intensywny, działo się tyle, że nie było czasu na nic innego, wracało się po nocach a z rana znowu siadało do zeszytu lub komputera żeby obmyślać nowe plany.. całe szczęście, że miałem z kim siedzieć.. nie raz się gubiłem ale wtedy szybki telefon do Danusi i co dwie głowy to nie jedna, praktycznie każdego dnia wisieliśmy na telefonie, czy komputerze.Dzięki temu, że umiałem się przełamać i wyjść do ludzi, załatwić co trzeba dostrzegłem, że nie ma rzeczy niemożliwych, że nawet jak dzwoni lekarz ze Szwajcarii i mówi "proszę dać jeszcze chwilę bratu pożyć a nie ciągać Go po szpitalach" to nie znaczy, że ma rację i muszę to traktować jak wyrok. Dzięki tym wszystkim doświadczeniom całkiem inaczej postrzegam świat, zmieniły się priorytety. W ciągu ostatnich kilku miesięcy poznałem osobiście lub pośrednio ludzi, którzy wygrali z tym świństwem (oczywiście metodami niekonwencjonalnymi), więc każdego dnia dziwię się lekarzom- ich zakłamaniu, że jedyną drogą jest terapia konwencjonalna lub braku wiedzy na temat terapii alternatywnych i historii zwycięskich- sam nie wiem co gorsze. Dlaczego, dlaczego ten świat jest tak chory, że trzeba tyle czasu stracić aby dostrzec nadzieję.. ale nie ma co rozgrzebywać tego mocniej. Trzeba się skupić na aktualnej sytuacji. Nadszedł maj 2013 a więc rok od rozpoznania choroby i historia zatoczyła koło- znów pojawiliśmy się w Jeleniej Górze, w miejscu, które jeszcze niedawno kojarzyło nam się z fantastycznym czasem studiów, zaś teraz już tylko z jednym.. Myśląc o Jeleniej Górze mam przed sobą jedynie zamazany obraz kartki papieru, na którym wypisana była diagnoza i kończący się w jednej chwili świat.. Przyjechaliśmy na rezonans kontrolny po drugiej operacji, miałem przeczucie, że nic dobrego nas tam nie spotka, ale nie myślałem o tym zbyt wiele. Tyle przeszliśmy w ostatnim czasie, że spodziewałem się już wszystkiego. Grunt, że Kamil był w miarę dobrej formie, to dawało mi nadzieję, że zdążymy uporać się ze wszystkim i polecieć do Houston. Wróciliśmy tego dnia do domu w bliżej nieokreślonym nastroju- zrobiliśmy co mieliśmy zrobić.. tyle. Za tydzień znów wycieczka w to samo miejsce, już po odbiór wyników, od razu gdy dostałem dokumenty do rąk- gorączkowo zacząłem rozrywać kopertę.. widziałem jednak, że Kamil patrzy i rejestruje każdy gest.."i jak?" zapytał.. "nic nadzwyczajnego, tak jak było tak jest" odpowiedziałem. W środku trząsłem się ze strachu bo napisane było, że guz urósł do ogromnych rozmiarów.. pomyślałem sobie wtedy, że pewnie jest taki jak na początku, wtedy też mówili, że jest ogromny. Tak sobie tłumaczyłem, żeby nie paść na zawał, żeby zachować choć odrobinę zimnej krwi i motywacji..kolejna sprawa była pewna.. tabletki z Berlina nic a nic nie podziałały. Spełniły się znów czarne myśli krążące gdzieś po głowie.. wciąż pamiętam nasze wizyty w Brukseli, Bochum i Berlinie, gdzie lekarze byli w szoku,  że guz odrósł w takim tempie i ze jest tak duży..  dlatego już nie spodziewałem się cudów, że nagle będzie lepiej, przestanie rosnąć..

Okolice kwietnia i maja był również czasem w którym poszukiwałem gorączkowo metod alternatywnych.. i takich ludzi, którzy walczą z podobnym problemem. Spotkania i omawianie co możemy zrobić żeby z tym paskudztwem wygrać nieraz napędzały, innym razem zwalały z nóg. Jak mówiłem, jest kilka sposobów, ale każdy człowiek jest inny, każda metoda może zadziałać na jednego (jak też w przypadku LAIF'a) a na drugiego zupełnie nie.Wybraliśmy więc najdroższą z metod bo przecież jeśli to nie zadziała to możemy rozpocząć te, które zostawiliśmy sobie na zapas - nieco tańsze, ale droga w drugą stronę byłaby niemożliwa- gdyby żadna z tańszych metod nie zadziałała to nie byłoby już po prostu czasu aby rozpocząć drogą terapię.

Odstawiliśmy berlińskie tabletki i szykowaliśmy na radioterapię, choć z bardzo mieszanymi uczuciami do tego podchodziliśmy, niby zapewniano nas, że jest bezpieczna.. ale czas miał pokazać jak bardzo nieprawdziwe były te słowa i jak wiele szkód wyrządziło to w organizmie Kamila. Jeszcze w maju Kamil pojechał na naświetlania, ja wróciłem do domu, z Nim została mama, która codzienne dojeżdżała do szpitala mieszkając u cioci. Mijały tygodnie, codziennie do siebie dzwoniliśmy, Kamil raz czuł się lepiej, raz gorzej ale ogólnie terapię znosił bardzo dzielnie. Ja byłem zbyt zajęty akcjami aby rozmyślać o tym wszystkim (na szczęście, bo każda myśl to żal, to ból, powracający strach..).

Nadszedł lipiec, pojechałem po mamę i Kamila do Gliwic. Po wejściu do pokoju widok mnie przeraził, połowa włosów z głowy zniknęła, na twarzy jakiś czerwony, nie ten sam. ciężko oglądać po raz kolejny takie widoki, ogoliliśmy głowę na zero i do domu..  w domu gorące przywitanie i radość, że znów wszyscy razem. W lipcu dogadaliśmy sprawy z kliniką i ustaliliśmy termin wylotu na sierpień. W końcu dochodziło do nas, że to już niedługo, tylko miesiąc.. czuliśmy podekscytowanie, tyle przecież przeszliśmy, tyle się wydarzyło, aby ten wyjazd mógł dojść do skutku..

Kolejne dni nie przynosiły jednak dobrych wiadomości, Kamila strasznie zaczęła boleć głowa, po konsultacji z lekarzem Kamila podjęliśmy decyzję o zwiększeniu leków przeciwobrzękowych (kilkunastokrotnie!). Okazało się jednak, że to wszystko na nic.. w domu znów wszystko zamarło, każdego razu gdy coś niespodziewanego się działo serce nam waliło ze strachu, tych negatywnych emocji było już tak wiele, że za każdym kolejnym razem w domu była panika.. Był też jeden najcięższy dzień, w którym Kamil dosłownie podnosił głowę rękoma, strasznie cierpiał.. jak się okazało kilka tygodni później -nastąpił udar mózgu. I tak oto wielce szanowana na całym świecie, aprobowana we wszystkich środowiskach lekarskich bezpieczna metoda naświetlań zebrała swoje żniwo.. Kamil stracił sporą sprawność po prawej stronie ciała - zaczęliśmy więc rozglądać się za możliwością rehabilitacji..

Do wylotu był miesiąc.. wiele niewiadomych, na które sami musieliśmy znaleźć odpowiedź, bo lekarze w Polsce i Europie już postawili krechę.. Kamil mógł zacząć kompletnie nieskuteczną standardową (i według lekarzy równie bezpieczną) chemioterapię.. po moim trupie.


Kochani, każdorazowo wpis jest wyświetlany 400-500 razy, jeśli każda z tych osób podarowałaby tak niewiele, choćby kilka złotych- Kamil miałby kolejne pieniążki na leczenie.

FUNDACJA DZIECIOM "ZDĄŻYĆ Z POMOCĄ"
UL. ŁOMIAŃSKA 5, 01-685 WARSZAWA
BPH S.A. ODZIAŁ W WARSZAWIE
KOD SWIFT (BIC): BPHKPLPK
NUMER KONTA:
61 1060 0076 0000 3310 0018 2660
TYTUŁ WPŁATY:
12979 NOWOSIELSKI KAMIL


WPŁATY ZAGRANICZNE:
1) w Dolarach amerykańskich (w kanadyjskich nie funkcjonuje)
PL 48 1060 0076 0000 3210 0019 6523
2) Euro:
PL 11 1060 0076 0000 3210 0019 6510
3) Wszystkie inne waluty:
PL 15 1060 0076 0000 3310 0018 2615