Kamil vs złośliwy nowotwór mózgu

niedziela, 28 lipca 2013

Pierwsza operacja - 27.06.2012

Nadchodził czas pierwszej operacji, końcówka czerwca 2012.. to wszystko tak bardzo szybko się potoczyło w miesiąc byliśmy u kilku neurochirurgów, była już biopsja w Gorzowie a tutaj już operacja.. Tym razem z mamą rozgościliśmy się u cioci, u której zatrzymać się mieliśmy początkowo tylko na chwile. Pamiętam, że w noc poprzedzającą dzień operacji w ogóle z mamą nie spaliśmy, miliony myśli, strach.. od cioci do szpitala było 50 km, więc mieliśmy też codzienne wycieczki w nasze miejsce przeznaczenia.. Rano przyszła pielęgniarka i ogoliła Kamilowi głowę.. pamiętam jego słowa wtedy.. "o masakra".. ale był mimo to spokojny, chwilę później byliśmy już w drodze na blok operacyjny.. szliśmy za łóżkiem z mamą, widziałem spokojne spojrzenie Kamila, nie bał się, za to ja szedłem za tym łóżkiem i ryczałem..  z każdym metrem bliżej bloku bałem się coraz bardziej..nie da się opisać przerażenia, które czuliśmy po tym jak zniknął za drzwiami bloku operacyjnego, czy się jeszcze zobaczymy? czy wszystko będzie dobrze..? nie mogłem powstrzymać się od płaczu, ale jednocześnie starałem się myśleć ze jest pod opieką Profesora i szpitala, która ma bardzo dobry sprzęt i musi być dobrze.. Czekaliśmy z mamą jak na szpilkach, Ona co chwila na papierosa, ja siedziałem to pod drzwiami bloku to łaziłem bez celu... kilka godzin szybko minęło..siedziałem w pokoju wypoczynkowym i dzwoni mamuśka mówiąc, że ktoś już widział Profesora i że chyba już po operacji, zacząłem biegać po szpitalu i szczęśliwym trafem jeszcze Go spotkałem: "Guz był olbrzymi, ale zostało zrobione, trzeba czekać". Skoczyłem z radości to znaczy, że bez powikłań, że żyje. Telefony do cioci i do mamy i już powietrze nieco zeszło. Bardzo się zdenerwowałem jednak tym, że żaden z operujących lekarzy nie przyszedł do nas po operacji, nie powiedział jak poszła i jaki jest Jego stan. Tutaj zupełnie nas zignorowano, mentalność, której nie rozumiem i nie zaakceptuje.. ale ważne było, że operacja poszła dobrze, mówiono nam że w Sosnowcu mają świetnych specjalistów i pod tym względem to prawda, to najważniejsze. 

Pielęgniarki przywiozły Kamila na salę, widok znów przerażający- głowa owinięta bandażem, ręce sine, cały się trząsł ale ku naszemu zdziwieniu powiedział "długo byłem?". Pomyśleliśmy, że to dobry znak.. mówi, jest świadomy, ręce, nogi sprawne.. Kolejne dni przesypiał, byliśmy z nim od rana do wieczora, ale już przyzwyczailiśmy się do takiego trybu.. choć na wieczór wracaliśmy wycieńczeni.Kilka dni po operacji rezonans i czekanie na wynik. Z dnia na dzień Kamil powracał do formy, zaczął siadać, potem powoli wstawać z łóżka, lepiej jeść.. jednak z mową były pewne problemy, które pokonaliśmy z pomocą logopedy i ćwiczeń. Po kilku dniach lekarz przyniósł wynik rezonansu, który wykazał, że guz został wycięty prawie w całości, a został minimalny fragment, którego prawie nie można dostrzec..Ale doktor powiedział coś co ostudziło mój entuzjazm i dało mi wiele do myślenia "Jeśli to jest drugi stopień złośliwości, to nie będziemy robić radioterapii, bo to nie wpływa na długość życia" to znaczy, że oni już zaczęli wsteczne odliczanie? pół roku? rok? dwa? znów byłem roztrzęsiony, długo wieczorami analizowałem te słowa ale nie pytałem, bałem się. Wcześniej w Gorzowie powiedziano nam, że guz nie musi odrosnąć, tutaj w Sosnowcu też nie padły słowa, które mówiłyby nam jasno, że mamy szukać ratunku gdzie się da. Powiedziano nam "pierwsze pięć lat jest decydujące", pomyślałem sobie więc, że jeśli będzie ok przez te pięć lat to potem jest szansa, że wyzdrowieje. W końcu nadszedł dzień powrotu do domu.. zadecydowaliśmy wtedy, że przeniesiemy się do babci na wieś - świeże powietrze i cisza są Jemu potrzebne. Miesiąc później pojechaliśmy na kontrolę do Profesora i znów po jego słowach zapaliła się lampka, tym razem już odważniejsze słowa.. że jest to najtrudniejszy guz w leczeniu.. nie chcieliśmy pytać więcej.. wróciliśmy do domu..